Jak już wcześniej wspomniałam wilczaki są małymi manipulatorami. Błyskawicznie wyczuwają człowieka, z którym mają do czynienia i naginają go do swoich potrzeb.
Czasem robią to tak sprytnie, że zanim się
spostrzeżesz masz już na nogach buty i biegniesz co sił w nogach
na spacer bo przecież pieseczek musi... I wtedy dociera do Ciebie,
cholera, przecież niecałą godzinę temu wróciliście ze
spaceru... A paszcza na którą w tym momencie właśnie
patrzysz odwzajemnia spojrzenie i zdaje się mówić 'ha-ha!
Znowu Cie nabrałem!'
O tym, że szczeniaki to
cwane bestie chyba nie muszę nikomu mówić. Doskonale zdają
sobie sprawę z tego jakie są rozkoszne i za wszelką cenę próbują
dostosować otaczający je świat do swoich potrzeb. Kto by się nie
ugiął przed tym niewinnym spojrzeniem, uroczą gapowatością i przekonującym płaczem...
Kiedy Młody do nas trafił
miał ewidentnie swój pomysł na życie, otóż Oti
bardzo lubił zaznaczać swoją samodzielność i indywidualizm
poprzez utwierdzanie nas w przekonaniu, że cierpi przeokrutne męki
kiedy robiliśmy coś na co nie miał ochoty, a do rzeczy „na które
nie miał ochoty” należy wliczyć WSZYSTKO co go dotyczy i nie
wychodzi z jego inicjatywy (pomijając karmienie bo na to zawsze miał
ochotę) czyli dotykanie, podnoszenie, przytrzymanie, czesanie,
założenie obroży, etc etc. Pies w wyniku wyżej wymienionych
czynności wpadał nagle w udawaną histerię, zaczynał wyć, drzeć
się w niebo głosy, jakby go ktoś obdzierał ze skóry, czasem wręcz gryźć (przy czym nie było to szczeniaczkowe gryzienie dla zabawy, to było gryzienie a'la "zabije twoją rękę jak nie przestaniesz") i powarkiwać.
Czasami sam zapominał o co tak naprawdę chodzi. Nie wynikało to bynajmniej
z zaniedbania hodowcy, ponieważ byłam, widziałam, sprawdziła,
ufam bezgranicznie (mimo tego że złą kobietą jest i dobrze wie
dlaczego! =) ), nie wynikało również z tego, że psu działa
się u nas jakakolwiek krzywda.
Po prostu ten model tak miał
i próbował swoją wole i sposób na życie narzucić
nam. Gdyby trafił do kogo innego, to może i by mu się to udało, ale nie z nami te numery, ja już się na Tobie poznałam, diabełku.
Pierwszy miesiąc wspólnego
życia spędziliśmy więc na pokazaniu Młodemu, że awanturowaniem
i wymuszaniem nic nie wskóra. Ktoś może powiedzieć, że to
nie ludzkie, że powinnam pozwolić pieskowi być takim jaki jest.
Owszem, pozwalam mu być jakim jest, ale na moich warunkach. Nie do pomyślenia dla mnie
było, abym nie mogła własnego psa podnieść z ziemi, albo
obejrzeć mu łap. Siadałam więc z Otim na kolanach przy
komputerze, na łóżku, przed telewizorem i tak sobie
siedzieliśmy, on wył i rozpaczał nad swoim losem, a ja zupełnie
nie wzruszona dotykałam go po całym wstrętnym burym cielsku, zaglądałam do uszu, macałam po łapkach, ogonie i czekałam aż zauważy, że zupełnie nic mu się nie
dzieje.
Uwierzcie mi czasem było
trudno, zwłaszcza jak po 1,5 godzinie wycia nic nie zapowiada
rychłego końca, nigdy jednak nie puściłam go zanim się nie
uspokoił. Czasami zasypiał mi na kolanach i popiskiwał jeszcze
przez sen, straszne?
Może i straszne, ale dzięki
temu mam psa z którym mogę zrobić wszystko.
Nie przyszło mi to łatwo,
ani nie było tak od razu. Tym co mnie sprowokowało do podjęcia
konkretnych, świadomych kroków w utemperowaniu Otiego było
to, że podczas próby podniesienia go z ziemi prawie straciłam
oko. Z dzikim warkotem Mały rozciął mi powiekę i dopiero wtedy
powiedziałam basta.
Dzięki
temu właśnie mogę teraz patrzeć uśmiechając się półgębkiem
jak koleżanka, która ma labradora żali się, że nie może
mu w spokoju obciąć pazurków.
Haha, my mieliśmy DOKŁADNIE to samo z Cresilem. Awanturował się przeokrutnie o wiele rzeczy - jednak najbardziej wkurzało go podnoszenie na ręce. Mało ludzi wierzy mi, kiedy opowiadam, że szczeniak potrafił się tak WŚCIEC. Bo to, tak jak piszesz - absolutnie nie było szczeniaczkowe przekomarzanie się. To była autentyczna złość, wściekłość i chęć mordu z jego strony.
OdpowiedzUsuńNie raz pogryzł nas po rękach, czy głowie... jeżdżąc z nim autobusem wywoływaliśmy ogromną sensację, bo on się wydzierał jak zarzynana świnia, wyrywał się i rzucał się nam z wściekłością do gardeł, a my siedzieliśmy z kamiennymi minami... ludzie patrzyli na nas albo jak na sadystów (jak tak można, nawet nie pogłaskać i nie pocieszyć biednego szczeniaczka!).
Oj, było z nim zabawy... ale już jest o niebo lepiej :)
Choć i tak masa pracy jeszcze przed nami :)
O tak, sadyści, terroryści, TOZ na nich nasłać ;) znamy to ;)
UsuńMakota, jakbym o swoim potworze czytała.. :) u mnie też nieco lepiej już, bo była masakra i kupa pracy jeszcze, mam tylko nadzieję, że dam jakoś radę, bo czasem mam wrażenie, że nie mam już sił..
Usuń