Pierwsze poważne spacery (czyli takie w trakcie których mały spacerował o własnych łapkach po wszystkim) zaczęliśmy z Otim w marcu, mieszkaliśmy wtedy jeszcze w Pruszkowie, zwiedzaliśmy więc miasto i miejskie parki, chodziliśmy na peron pooglądać pociągi i ludzi, czasem stawaliśmy przy największym skrzyżowaniu w okolicy i po prostu patrzyliśmy na otaczający nas świat. Na ciężarówki, samochody, ludzi na rowerach, z wózkami i psami. Oti jako młodziak był bardzo odważnym i ciekawskim stworzeniem.
Szczeniak wilczaka przyciąga
wzrok i uwagę więc osób chcących go zaczepić było sporo.
Nie raz też słyszeliśmy przeróżne teorie na temat jaka to
rasa nam towarzyszy. Oti był kundelkiem, wilkiem, liskiem, kojotem,
skundlonym husky tudzież owczarkiem niemickim. Jednakże nie ważne jaką fascynację wywoływał, dla niego
obcy po prostu mogli nie istnieć, nigdy nie przepadał za
nieznajomymi. Na mnie nawet w dużym rozproszeniu potrafił się
skupić, świetnie reagował na imię. Ludzie których widział
pierwszy raz na oczy mogli za to ciumkać, cmokać, gwizdać, wołać,
Oti pozostawał nie wzruszony i albo patrzył na mnie, albo po prostu
beztrosko zwiedzał okolicę. Do dzisiaj pamiętam reakcję moich
rodziców, kiedy pierwszy raz spotkali Młodego, kucnęli żeby
przywitać się z nim, a on po prostu udał, że ich nie widzi.
Wtedy zastanawiałam się,
czy to oby na pewno dobre, czy nie powinnam z nim popracować nad
tym, teraz z perspektywy czasu cieszę się, że Oti trzyma dystans
do obcych, ale jak to mówią jaki pan..
Zupełnie
inaczej było z
obcymi psami - tu sprawa miała się odwrotnie niż w przypadku
ludzi, nie każdy pies kochał Otiego, za to Oti kochał wszystkie
możliwe okoliczne burki, bez względu na kolor, kształt i rozmiar.
W naszym sąsiedztwie było stosunkowo mało innych czterołapnych
które rozumiały co nasze bure wilczątko od nich chce, a
jeszcze mniej takich których właściciele nie uciekali w
popłochu kiedy Oti zaczynał się bawić. Wilczaki mają bardzo
specyficzny sposób zabawy. Oczywiście początkowo Bury
oddawał starszym psom wszelakie należne pokłony i okazy szacunku,
jednak po chwili gdy już dostał przyzwolenie na zabawę zamieniał
się jak na wilczaka przystało w małego diabła-terrorystę.
Ulubionym elementem zabawy z innymi psami bylo dla Młodego łapanie za
tylne łapy i uniemożliwianie ucieczki, a im przeciwnik bardziej
się złościł, tym zajadlej był kąsany.
Generalnie
jednak spacery z Młodym były bardzo przyjemne. Bardzo ładnie
współpracował już od pierwszych spacerów,
nigdy nie musiałam jakoś wybitnie uczyć go chodzenia na smyczy, czy
oduczać jej gryzienia, nie szarpał, słuchał co się do niego mówi.
Puszczony bez smyczy pięknie reagował na przywołanie, nawet w wirze
zabawy pamiętał jak ma na imię i co znaczy "chodź tu". Czasem przyklejał
się do mojej nogi do tego stopnia, że trudno mu było zrobić
jakiekolwiek zdjęcie.
Jedynym problemem, który zresztą
został mu do dzisiaj było zbieranie wszelakich śmieci.
Oczywiście pracowaliśmy
nad komendą 'zostaw' i dalej nad nią pracujemy, ale na chwilę
obecną (dodam, że minął rok odkąd zaczęliśmy wychodzić na
dwór) ma ona rację bytu tylko kiedy młody jest na smyczy i w
zasięgu mojego wzroku. A gust ma wyjątkowo wyszukany. Oprócz
papierków po jedzeniu uwielbia zbierać owoce (niekoniecznie
świeże), zaschnięte, rozjechane żaby, zdechłe krety, ślimaki i
wszystkie inne pyszności, po których zazwyczaj ma kosmiczne
problemy z żołądkiem.
Jakbym o Cresku czytała :)
OdpowiedzUsuń