zdjęcie

zdjęcie

wtorek, 19 marca 2013

O Zjawutku słów kilka

Jak już wspomniałam w poprzedniej notce, mamy maj 2011roku. Traf chciał, że podczas tego niewinnego przeglądania psów do adopcji znalazłam fundację Husky Adopcje. Niby nic strasznego, przecież w życiu nie chciałam mieć haszczaka, a jednak... Na ich stronie natknęłam się na Raise. To było jak uderzenie młotem prosto w serce. 



zdjęcia autorstwa LadyS

Odkąd pamiętam i już chyba zawsze będzie się we mnie toczyć się walka serca z rozsądkiem i powiem Wam, że czasem żałuję, że mój rozsądek w końcu nie strzeli sercu porządnego kopa. Co tu dużo mówić, zakochałam się, straciłam dla niej głowę... Podjudzana przez dotychczasowe wątpliwości (kupno vs. adopcja) i Patrycję (taaak, dobrze wiesz, że Twoja zasługa jest wielka) zadzwoniłam pod wskazany numer.
Jakiś czas trwało zanim dogadaliśmy się w tej kwestii z Marcinem, o dziwo jednak nie kazał mi rezygnować z wilczaka. Ustaliliśmy jednak, że ograniczymy ilość szczurów i przestaniemy brać tak czynny udział na szczurzym forum - jak już wspominałam w tym czasie mieliśmy blisko 20 szczurów na DT*, może się wydawać, że szczur dużo nie kosztuje... A jednak przy tej ilości wydatki sięgały spokojnie 200zł na miesiąc, a to przecież worek dobrej psiej karmy... Wbrew pozorom również szczurzy weterynarz pochłania dość duże pieniądze i możecie mi wierzyć lub nie, ale aktualnie miesięczne utrzymanie psa, kosztuje mnie mniej niż utrzymanie szczurów (oczywiście mam tu na myśli opłaty za weterynarza, jedzenie, ściółkę, nie liczę w tych kosztach psich szkoleń, czy zgłoszeń na wystawy, chociaż jak mam być szczera to szczurza operacja potrafi porządnie nadszarpnąć portfel). Jak już mówiłam – zadzwoniłam! Dostałam ankiete, trochę czekaliśmy na wizytę przedadopcyjną, potem na sterylkę, ale ostatecznie suka do nas jechała!
Nie będę tu możę opisywać moich odczuć jakie towarzyszyły mi przy kontaktach z samą fundacją HA, ani tego jak się kilka razy czułam, dlugo zmagałam się ze sobą, żeby tego nigdzie nie opisywać i o tym zapomnieć więc niech już tak zostanie, zwłaszcza, że teraz raczej żyję z tymi ludzmi w zgodzie, wtedy w kontaktach z nimi czułam się po prostu... źle.
Zmieńmy temat i przejdzmy do samej Zjawy, bo takie właśnie imię dostała w domu Raisa.
Gdy sucz do nas przyjechała była generalnie psim wrakiem. Nie mogę powiedzieć, żeby było tragicznie, ale było też bardzo daleko od dobrze. Po 40 minutowej walce z wejściem na klatkę, udało nam się ją ostatecznie wnieść do domu. Długo trwało zanim się trochę odstresowała
i uspokoiła, koniec końców zaczeła po malutku zwiedzać mieszkanie, oglądać szczury i poznawać nas.



zdjecie zrobione przeze mnie na balkonie 1 albo 2 dnia u nas

Pierwsze dni Zjawy u nas były jakby to powiedzieć... Dość męczące, chociaż nie powiem w domu była i dalej jest psim aniołem... Zacznijmy od zdrowia. Pierwszego dnia udało mi się ją delikatnie wyczesać – trafiła do nas akurat w trakcie wymiany futra i jak to u haszczakopodobnych stworów bywa, było tego futra okropnie dużo... Wychodziło całymi płatami... Podczas tego czesania obejrzałam sobie jej posterylkowy brzuszek, który zresztą był powodem naszej natychmiastowej wręcz wizyty u weterynarza. Rana ślimaczyła się okropnie, wyrosła też ziarnina, a w środku były jakieś grudy, które potem na szczęście zniknęły (prawdopodobnie były to krwiaki). Zjawutek przez miesiąć był na antybiotyku z zakazem moczenia pupska w wodzie, ale w rezultacie udało się, wszystko się zagoiło i obeszło się bez ponownego rozcinania suki. Jeśli zaś chodzi o zachowanie to nikt nie mógł nam nic o niej powiedzieć, bo praktycznie wyjęliśmy ją ze schroniska, nigdy nie była w domu tymczasowym - dostaliśmy psa zagadkę. Nie powiem, że nie było problemów, były. Pies ze schroniska to pies po przejściach. W większości przypadków nie wiadomo co się w życiu takiego zwierzęcia działo. Zjawuś bała się wszystkiego od klatki schodowej, na której pierwszego dnia ze strachu posiusiała, po uniesione ręce. Bała się upuszczonego karabińczyka, głośnych dzwięków (w tym rozmów) i łazienki (której zresztą boi się do dzisiaj, w gruncie rzeczy gdyby nie Oti to mogłabym w łazience zostawić pełną wannę mięsa i otwarte drzwi i na 100% wszystko to bym zastała w takim samym stanie w jakim zostawiłam).

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz