Jak już wspomniałam w
poprzedniej notce, mamy maj 2011roku. Traf chciał, że podczas tego
niewinnego przeglądania psów do adopcji znalazłam fundację
Husky Adopcje. Niby nic strasznego, przecież w życiu nie chciałam
mieć haszczaka, a jednak... Na ich stronie natknęłam się na
Raise. To było jak uderzenie młotem prosto w serce.
zdjęcia autorstwa LadyS
Odkąd pamiętam i już
chyba zawsze będzie się we mnie toczyć się walka serca z
rozsądkiem i powiem Wam, że czasem żałuję, że mój
rozsądek w końcu nie strzeli sercu porządnego kopa. Co tu dużo
mówić, zakochałam się, straciłam dla niej głowę...
Podjudzana przez dotychczasowe wątpliwości (kupno vs. adopcja) i
Patrycję (taaak, dobrze wiesz, że Twoja zasługa jest wielka)
zadzwoniłam pod wskazany numer.
Jakiś czas trwało zanim
dogadaliśmy się w tej kwestii z Marcinem, o dziwo jednak nie kazał
mi rezygnować z wilczaka. Ustaliliśmy jednak, że ograniczymy ilość
szczurów i przestaniemy brać tak czynny udział na szczurzym
forum - jak już wspominałam w tym czasie mieliśmy blisko 20
szczurów na DT*, może się wydawać, że szczur dużo nie
kosztuje... A jednak przy tej ilości wydatki sięgały spokojnie
200zł na miesiąc, a to przecież worek dobrej psiej karmy... Wbrew
pozorom również szczurzy weterynarz pochłania dość duże
pieniądze i możecie mi wierzyć lub nie, ale aktualnie miesięczne
utrzymanie psa, kosztuje mnie mniej niż utrzymanie szczurów
(oczywiście mam tu na myśli opłaty za weterynarza, jedzenie,
ściółkę, nie liczę w tych kosztach psich szkoleń, czy
zgłoszeń na wystawy, chociaż jak mam być szczera to szczurza
operacja potrafi porządnie nadszarpnąć portfel). Jak już mówiłam
– zadzwoniłam! Dostałam ankiete, trochę czekaliśmy na wizytę
przedadopcyjną, potem na sterylkę, ale ostatecznie suka do nas
jechała!
Nie będę tu możę
opisywać moich odczuć jakie towarzyszyły mi przy kontaktach z samą
fundacją HA, ani tego jak się kilka razy czułam, dlugo zmagałam
się ze sobą, żeby tego nigdzie nie opisywać i o tym zapomnieć
więc niech już tak zostanie, zwłaszcza, że teraz raczej żyję z
tymi ludzmi w zgodzie, wtedy w kontaktach z nimi czułam się po
prostu... źle.
Zmieńmy temat i przejdzmy
do samej Zjawy, bo takie właśnie imię dostała w domu Raisa.
Gdy sucz do nas przyjechała
była generalnie psim wrakiem. Nie mogę powiedzieć, żeby było
tragicznie, ale było też bardzo daleko od dobrze. Po 40 minutowej
walce z wejściem na klatkę, udało nam się ją ostatecznie wnieść
do domu. Długo trwało zanim się trochę odstresowała
i uspokoiła, koniec końców
zaczeła po malutku zwiedzać mieszkanie, oglądać szczury i
poznawać nas.
zdjecie zrobione przeze mnie na balkonie 1 albo 2 dnia u nas
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz