Jeśli kiedykolwiek, komukolwiek wydawało się, że jest gotowy na to co go czeka jak przywiezie do domu małego wilczaka, to życie i tenże wilczak bardzo szybko zweryfikują jego poglądy.
I niech was nie zwiodą te
słodkie ślepka, małe uszka i niewinne szare pyszczki.
Uwierzcie mi, zanim
przywieźliśmy do domu Otiego, zanim w ogóle napisalismy do
jakiejkolwiek hodowli, przez blisko rok czytałam o tej rasie, o tym
na co powinnam być przygotowana. Od kontaktu z hodowcą do odbioru
szczeniaka, minął kolejny rok, w którym nie dość, że miałam
do czynienia z niezbyt łatwym psem (bo do Zjawy dość trudno było
dotrzeć, zwłaszcza na początku), czytałam o sposobach
wychowywania psa, wiele z nich wykorzystałam w praktyce, a jednak...
Piszę powinnam być
przygotowana, bo jak się okazało, nie byłam, w każdym razie nie w
takim stopniu jak chciałam i myślałam, że jestem.
Teraz wiem, że popełniliśmy
masę błędów, niektóre już udało nam się
naprawić, nad niektórymi pracujemy, a za niektóre
będziemy jeszcze długo pokutować.
Ale nie wyprzedzajmy
zdarzeń, zacznijmy od początku.
Pierwsze dni Otiego u nas
upłynęły pod znakiem wilczakowej wersji demo. Dla nie
wtajemniczonych już tłumaczę. Te małe bure szatany opanowały do
perfekcji omamianie, zwodzenie i manipulowanie przeciwnikiem...
Znaczy przewodnikiem...
Oti był tak
grzeczny i rozkoszny, że totalnie uśpił naszą czujność, ale
powiedzcie sami, jak tu go nie kochać?
Młody poznał się ze
Zjawą, która z początku troche na niego burczała. Ja sama
chyba też bym burczała na jej miejscu... Tosiek prawie cały dzień
siedział jej na głowie, dosłownie właził jej na grzbiet, głowę,
kładł się na lapach, ciągnął za uszy i ogon. Może dlatego był
dla nas wersją demo, bo już najnormalniej w świecie nie miał siły
nas męczyć. Ogołnie między psami bardzo szybko zapanowała
miłość.
Niestety po kilku dniach w
pokazowej wersji wyszedł z niego mały terminator.
Dzień jak poprzednie zaczął
się bardzo niewinnie. To jest jedna z tych rzeczy, których
nie zapomnę do końca życia, nie mieliśmy wtedy jeszcze kennel
klatki, poza tym malutki słodziutki szczeniaczek płakał jak
kazaliśmy spać mu na kocyku, więc mógł spać na łóżku.
Mały demon tego ranka jednak nie spał, czekał na moment aż zacznę
się ruszać i... Przypuścił atak.
Wyobraźcie sobie moje
zdziwienie, kiedy to nagle obudziło mnie pieczenie policzka, a jak
otworzyłam oczy to spotkałam się z wilczą paszczą.
Nowy dzień zaczełam więc
ze szramami na twarzy, ale nie zrażona niczym - ostatecznie przecież
nie straciłam ani oka ani nosa ani żadnej innej integralnej części
ciała... No może poza kilkoma włosami, które mi Oti
przydepnął do poduszki, ale czym są włosy w imię wielkiej
niezmierzonej przyjaźni i miłości... Tak... Włosy się zepnie,
ubytków nie będzie widać, na twarz nałożymy więcej pudru
i nikt się w pracy nie pozna.
Wstałam z łóżka co
niedługo później okazało się największym błędem tego
dnia.
Po studiowaniu wolfdoga
byłam przygotowana na wiele rzeczy, przynajmniej w teorii, ponieważ
w praktyce nikt nie powie Wam co tak naprawdę mały pies wykombinuje...
Oczywiście pragnę
zaznaczyć, że my z Tosiem mieliśmy i tak względnie mało
niemiłych niespodzianek i przeżyć. Tych którzy chcą sobie
sprawić wilczaka ostrzegam lojalnie, że może być o wiele
gorzej... Czy może być lepiej? Nie sądze, ja osobiście uważam
mojego psa za wersję demo wilczaka, bo w końcu nigdy nie złamał
mi żadnej kości, nie zerwał podłogi ani nie powyrywał ze ścian
kabli... Ale spokojnie, Oti ma dopiero rok i trzy miesiące, jeszcze
dużo czasu przed nami.
Podniosłam się więc z
łóżka, przechodząc przez pokój zdążyłam
zarejestrować zabrudzony podkład higieniczny, dlatego wracając z
łazienki zabrałam ze sobą torebkę. Nie byłam jednak dostatecznie
przewidująca i nie wziełam rolki papieru, maski gazowej, miotacza
płomieni, a najlepiej bomby atomowej...
Kiedy wróciłam do
pokoju w pierwszej chwili nie do końca byłam pewna co zaszło. Moim
oczom ukazał się radosny szczeniaczek, stojący na środku łóżka,
a wszędzie dookoła były biało brązowe strzępy podkładu...
Powiedziałam stojący? Wróć! Zanim zdążyłam zajarzyć co
dokładnie jest grane, moje kochane szare wilczątko uniosło ogonek
i zupełnie bezstresowo zsikało się na środku łóżka.
Nie pamiętam takich akcji
dużo, może gdybym opisywała je na bieżąco, jednak na pewno w
trakcie pisania uraczę Was jeszcze takimi 'smaczkami' nie raz...
Inną rzeczą, która zobrazowała mi ile pracy przed nami był
moment robienia obiadu. Otóż Młode Wilczydło od przyjazdu
do nas jadło tylko suchą karmę (ale o tym na pewno jeszcze
napiszę, ponieważ jest to dla nas temat rzeka), a ja na obiad
postanowiłam zrobić risotto z kurczakiem. Zapach świeżego mięsa
obudził w naszym maleństwie Pradawne Zło. Jeżeli myślałam
kiedykolwiek, że widziałam wszystko do czego zwierze jest zdolne
aby zdobyć jedzenie – myliłam się. Otóż urocza szara
kuleczka nagle zrobiła się dłuższa o jakieś 10cm, miałam
wrażenie, że stoi na czubeczkach pazurków próbując
dosięgnąć to co leży na szafce kuchennej. Widok był komiczny, a
zarazem upiorny, ponieważ szczeniaczkowi na wierzch wyszły
wszystkie ząbki, w oczach błyszczała chęć mordu,a z gardła
dobywały się dziki warkot i jęki frustracji. Zazwyczaj pokrojenie
kury nie zajmuje mi więcej niż 5 minut, ale tym razem trwało to
wieki. Przecież nie pozwole psu zachowywać się w ten sposób,
czyż nie? I tym oto sposobem, ja Młodego wynosiłam z kuchni,
kazałam usiąść przed wejściem, poczym nie zdąrzyłam się dobrze
odwrócić i dojść do deski jak ON JUŻ TAM BYŁ
i kontynuował swoje tańce.
Uwierzcie mi, że gdybym
miała linę to bym go związała przed wejściem do kuchni.
Ostatecznie wiadomo jednak, że Duże Zło z Mniejszym Złem wygrywa,
więc w pewnym momencie Małe Zło zrozumiało, że trzeba
siedzieć... Co prawda siedział w kuchni prawie na mojej stopie, ale
siedział...
Świetnie się czyta te Wasze historie :D
OdpowiedzUsuńU nas było KŁAP i wściekłe wyszarpywanie mięsa, razem z trzymającymi je palcami... khem :D
u nas pewnie byłoby podobnie, z tym, że młody nie miał jak dosięgnąć, a starał się baaardzo XD
Usuń