zdjęcie

zdjęcie

niedziela, 5 maja 2013

Prawda i mity na temat wilczaków.

Nic mnie bardziej nie śmieszy, niż to gdy słyszę, lub czytam jak na temat psa którego mam w domu. Większość ludzi czerpię swoją wiedzę z internetu, najczęściej ze stron i portali, gdzie udzielają się domorośli znawcy którzy koło wilczaków nawet nie stali i powinni spłonąć za herezję.

  Tym sposobem dowiedziałam się już naprawdę wielu ciekawych rzeczy o sobie i Otim, często słyszę też różne dziwne pytania, dlatego postaram się odpowiedzieć na te najczęściej zadawane i sprostować trochę to na co zdarza mi się natknąć w sieci i co jeży mi włosy.

Pierwszą rzeczą opiszę, jest coś na co natykam się najczęściej, czyli wilczaki są zbyt niezależne aby przywiązać się do człowieka, są nawet bardziej nie zależne niż husky
 Otóż nie wiem kto to wydumał. Moi kochani ja uważam, że KAŻDY pies przywiązuję się do człowieka w mniejszym lub większym stopniu, ale to zależy od tego na co sobie tenże człowiek u psa zapracuje. Jeżeli będziemy trzymać zwierzę tylko po to żeby sobie było, nie będziemy z nim nic robić, nie będziemy szkolić, ani pracować to dlaczego pies miałby się do nas przywiązać? Na szacunek i przywiązanie trzeba sobie trochę zapracować, nie ma nic w pakiecie. Owszem, są rasy z którymi jest trudniej, jednak wilczaki moim zdaniem do nich nie należą. Są to psy silnie przywiązujące się do człowieka, do całego stada. Podam wam prosty przykład z życia Otiego:
Kiedy Marcin (mój narzeczony) wychodzi z domu i zostawia mnie z psami, to Oti biega po całym mieszkaniu popiskując., podlatuje do mnie, liże mnie jakby chciał powiedzieć: „tragedia, wyszedł, zostawił nas, a jak się zgubi? Jak nie wróci?” Co z tego, że Marcin wraca po 3 minutach bo poszedł tylko do sklepu, trzeba go przywitać tak jakby nie było go w domu rok (dodam tylko że Zjawa – mix husky – zazwyczaj tego typu „wydarzenia” przesypia i nie zaszczyci nawet wychodzącego Marcina spojrzeniem). Taka sama sytuacja ma miejsce gdy wychodzę ja albo któreś z nas zabiera gdzieś Zjawę. Dla Tośka jest tragedią gdy którykolwiek z członków rodziny znika mu z oczu i on nie może pójść sprawdzić co się dzieje. 
Tu od razu obalę drugi mit pt. „wilczak to pies jednego pana i słucha się tylko jednej osoby”.
Bullshit! Aby to sprostować należy powiedzieć, że to ja jestem główną „psiarą” u nas w domu, to ja uczę psy komend i zasad, ja trenuje rzeczy, które Marcin potem wykorzystuje i egzekwuje gdy jest potrzeba.

Kwiatki z Onet Zapytaj:
Siad jest dobry dla mopsów. Wilczaki siadają tylko przed osoba którą dażą szacunkiem i która jest w domu ALFĄ. Leżeć da sie nauczyć ale z trudem. Komendy "do mnie" może sie nauczyć i to nawet nie trzeba będzie go uczyć bo jeśli będzie cie uznawał za alfę to na twoje wezwanie przebiegnie niczym wilk do samca alfa...„

Muszę zmartwić autora tej wypowiedzi. Otóż wilczaki są psami, które odpowiednio zmotywowane nauczą się wielu rzeczy. Jeżeli dobrze dobierzemy nagrodę do psa,a nie koniecznie musi być to jedzenie, nauczymy wilczaka wszystkiego migiem, zwłaszcza podstaw. Siad umieliśmy już 1 dnia jak Oti był u nas, z waruj poszło trochę gorzej, bo Młody dość długo udawał, że nie wie o co kaman, ale wystarczyła zmiana nagrody i odpuscił. Trochę inaczej ma się sprawa z „do mnie”. Umieliśmy ją jako małolat, potem nagle nam wypadło z glowy co to znaczy, ale tylko po to, żeby teraz pozytywnie zaskoczyć podczas spacerów, a ten problem miał związek z... dojrzewaniem. Owszem, problem się pojawia, kiedy przychodzi odwołać psa od czegoś co już zdąrzyło wzbudzić w nim duże zainteresowanie np. biegnące w oddali sarny, królik, obcy pies. Wilczaki mają silnie rozwinięty instynkt łowiecki, dlatego trzeba uważać żeby nie przegapić odpowiedniego momentu bo później już będzie trudniej, ale nie jest to nie możliwe. Kluczem do wszystkiego jest praca, a nie zwalanie na rasę.


 
Kolejną rzeczą jaką usłyszałam jak jeszcze Tosiek był malutki (w trakcie szczepień szczenięcych) to, że pięknego mamy pieska, ale w wieku 7 miesięcy obudzi się w nim morderca, stanie się agresywny do ludzi i zwierząt i wilczy charakter przeważy. Opinia przeraziła mnie o tyle, że została wypowiedziana przez... lekarza weterynarii, do którego nota bene więcej nuż nie poszłam.
Otóż owszem, w wieku 6-7 miesięcy wilczaki zaczynają dorastać i w tym czasie zachodzą w nich pewne zmiany, jednak pomimo nie najlepszego socjalu (tak przyznaję się, że w najgorszym momencie, czyli właśnie w tym wieku byliśmy w trakcie i tuż po przeprowadzce i socjal nam trochę siadł) u Otiego nie zauważyłam żadnych oznak, które ową teorię mogłyby potwierdzić. Rzeczywiście, pojawiły się kłopoty w stylu o tego człowieka się przestraszę, bo jest taki straszny że sam jeden tylko wiem czemu się go boję, ale zaraz... Ja też nie wiem czemu, więc możę po prostu się z nim przywitam?
W tym wieku obudziła się w Otim chęć obrony terenu, która u nas objawia się szczekaniem na obcych pakujących się na teren/pukających do drzwi, ale znów muszę rozczarować kolejnego „znawcę” - żadnej agresji. Wilczaki nie stają się nagle terminatorami po prostu na tym etapie potrzebna jest im, jak również wielu innym rasom dodatkowa socjalizacja, pokazanie mu, że jego strachy są zupełnie bezpodstawne.



Czyli jaki jest wilczak czechosłowacki?

Wilczak to uparty, sprytny, wytrzymały i inteligentny pies o silnym charakterze. Bardzo oddany swojemu stadu, ale zachowujący dystans do obcych osób. Odpowiednio prowadzony nie sprawia problemów gorszych niż inne rasy. Wymaga jednak dużo pracy – wprowadzenie zasad i odpowiednia socjalizacja, która trwa przez całe życie psa. Jest to pies butny, który co jakiś czas sprawdza czy zasady nie uległy zmianie, dlatego tak ważna w życiu z nim jest konsekwencja w wychowaniu.
Wilczaki cierpią na ogromny lęk separacyjny – pozostawione same, niszczą, wyją, demolują. Da się jednak nad tym pracować. Są bardzo uczuciowymi psami, radosnymi, pełnymi empatii, które na wszystko reagują emocjonalnie (Tosiek jest jak taki emocjonalny barometr, doskonale wyczuwa kidy jestem zła czy smutna, kiedy trzeb przyjść mnie pocieszyć, a kiedy jestem radosna i zadowolona cieszy się razem ze mną). Ta rasa potrzebuje dużo ruchu, jednak należy pamiętać, że sam ruch, bez wysiłku psychicznego nie zmęczy wilczaka. Cechuje je bardzo wysoka wytrzymałość i błyskawiczna regeneracja (Oti gdy wraca po 2-3h ze spaceru po polach odsypia 10-30minut i jest gotowy iść dalej ;) ). Wilczaki są bardzo inteligentne i szybko się uczą zarówno rzeczy dobrych jak i tych, które nam się nie spodobają. Jeżeli posiadamy odpowiednią wiedzę, determinację i podejście, może uda nam się obejść bez specjalistycznych szkoleń. Ja jednak uważam że warto z takim psem robić coś więcej, dlatego jak tylko nadarzy się okazja, zapiszemy się z Młodym na kurs PT a potem IPO.



EDIT: 
Jeśli masz pytania odnośnie rasy pisz TU
Jako skarbnice wiedzy na temat wilczaków polecam forum WolfDog



środa, 1 maja 2013

- O matko jaki wielki kaganiec! Czy ten pies jest naprawdę aż tak groźny?!

- Tak, zjada ludzi i zagryza yorkami.

  Powodów dla których Oti nosi kaganiec jest kilka, prawdopodobnie mógłby go nie nosić, ale osobiście uważam, że każdy pies powinien kaganiec mieć i umieć go nosić kiedy jest taka potrzeba. My nosimy go dość często, zazwyczaj na każdym spacerze poza obręb naszej działki i zdejmujemy dopiero kiedy odejdziemy troche od cywilizacji. Najważniejszym dla mnie argumentem przemawiającym za kagańcem jest bezpieczeństwo. Mam tu na myśli zarówno bezpieczeństwo ludzi (np.. w miejscach publicznych, komunikacji miejskiej itp.), ale przede wszystkim bezpieczeństwo mojego psa. Co przez to rozumiem? Jedną z ważniejszych rzeczy są śmieci, ludzie jako istoty znane ze swojej ignorancji mają tendencje do pozostawiania ich wszędzie, a Młody jest typem zbieracza-zjadacza odpadów. Wiadomo, praca pracą, niepodejmowanie pokarmu z ziemi, piękne ideały, ale przy wilczaku? Pojawia się pewien problem. Już kilka razy pisałam, że wilczak jak się uprze to nie ma zmiłuj... Tak długo będzie kombinował aż chapnie to czego nie powinien. Dlatego w mieście i we wsi nosimy kaganiec zawsze. Dodatkowo na wsi jest jeszcze jeden aspekt – psy broniące swoich posesji, czyli coś przy czym Oti jako pełnojajeczny facet dostaje bledej gorączki, a pysk w kagańcu nie mieści się w dziurach w płocie co automatycznie chroni nochala przed pogryzieniem, które już raz nam się zdarzyło. Czasem, chociaż rzadko Tosiek ma kaganiec na polach kiedy biega luzem, ma to miejsce zwłaszcza w terenach gdzie jest duże prawdopodobieństwo spotkania obcych psów albo dzikich zwierząt. Dlatego szukaliśmy kagańca który będzie odpowiedni do naszych potrzeb. W sumie Oti nosił trzy różne kagańce. Dwa z nich były przejściowe na czas dorastania, a jeden był wbrew powszechnej opinii totalną porażką.


Pierwszym z nich był bardzo powszechnie polecany przez osoby nie znające w ogóle tematu kaganiec materiałowy, leży gdzieś w czeluściach psiej szafki do dzisiaj. Jest to wyżej wspomniany kaganiec-porażka. Nie spełnia on zupełnie swojej funkcji, ponieważ kiedy go maksymalnie rozluźnimy aby pies mógł swobodnie oddychać i ziajać to w żadnym stopniu nie spełnia funkcji kagańca. Jeśli zaś go zapniemy ciasno, powoduje u moich psów falę buntu, dodatkowo blokując możliwość swobodnego oddychania, po za tym wystarczy jeden ruch łapą by go rozpiąć lub całkowicie zdjęć. Na pewno nie nadaje się on na dłuższe spacery ani podróże, jedyne co to można wziąć go do weterynarza jeśli jest taka potrzeba.


 
Drugim kagańcem jaki kupiłam Młodemu był kaganiec plastikowy. Celowo wybrałam większy, żeby Młody mógł w nim otworzyć pysk, oddychać, ziajać, czy nawet się napić. Jest bardzo lekki, jednak Tosiek nosił go bardzo nie chętnie i cały czas go zdejmował. Nie pomogło nawet dorobienie paska przez środek głowy. Kaganiec uniemożliwiał również podawanie smakołyków na spacerach, a to natomiast przekreślało jego przydatność dla nas. Na szczęscie Oti szybko z niego wyrósł, zdążył go jednak połamać w kilku miejscach, dlatego mogę powiedzieć, że przy wilczaku ewidentnie się nie sprawdził, jednak Zjawa nosi go w razie potrzeby do dzisiaj.



Jak  Oti urósł na tyle, że można mu było bez obaw kupić porządny kaganiec zaczeliśmy poszukiwania czegoś co spełni wszystkie nasze oczekiwania i co Młody chętnie będzie nosił. Po wielu rozmowach z psiarzami, a przede wszystkim wilczakowcami, wybrałam trzeci kaganiec czyli kaganiec fiziologiczny CHOPO przeznaczony dla suki Owczarka Niemieckiego. Dlaczego akurat ten? Niestety nie ma kagańców CHOPO robionych konkretnie dla wilczaków, za to te dla ON mają rozmiar dobry na wilczakową głowę są jednak odrobinę za szerokie, dlatego wybraliśmy model dla suczki, który był węższy, a dodatkowo nasz został odrobinę dogięty.






To był w końcu strzał w dziesiątkę. Kaganiec w którym pies może swobodnie ziajać, czy ziewać, pić wodę, przyjmować smakołyki, a przy tym spełnia idealnie swoją funkcję – Oti nie zjada śmieci, nie może ugryść drugiego psa, ani wsadzić nosa przez płot. Kaganiec pomimo swoich rozmiarów jest lekki, zrobiony z plastycznego metalu powleczonego cienką warstwą gumy. Jest trudno go zniszczyć (Oti potrafi nim naparzać o różne rzeczy i kaganiec ma się dobrze jak do tej pory). Najważniejszą kwestią dla mnie jest jednak to, że pomimo łatwości z jaką Młody może go zdąć, w ogóle tego nie robi, po prostu zachowuje się jakby nie miał go założonego, a kiedy wyjmuję go z szafki, po prostu cieszy się, bo wie, że idzie na daleki spacer. 

I może wygląda jakby był ogromny, może wygląda jak klatka na chomika, ale dla mnie i dla Otiego jest to najlepszy możliwy kaganiec i nigdy, ale to przenigdy nie zamienimy go na żaden inny.

 Na koniec jeszcze kilka zdjęć mojego biednego i zmaltretowanego kagańcem pieseczka (dla ciekawskich, jeszcze więcej zdjęć można znaleść TU ):







wtorek, 30 kwietnia 2013

Kleszcze, kleszcze, kleszcze...

 

Napiszę dzisiaj o czymś co od dwóch tygodni spędza mi sen z powiek. Długa, ale łagodna zima, nie postarała się i tegoroczne lato będzie obfitowało we wszystkie możliwe robaczki, w tym komary i kleszcze. Mieszamy pod Warszawą i spokojnie mogę powiedzieć, że nasza okolica kleszczowym zagłębiem.

zdjęcie z internetu

Jak pewnie niektórzy z was wiedzą, wyróżnia się około 900 gatunków kleszczy, są to pajęczaki, należące do roztoczy, żywiące się krwią kręgowców i przenoszące całą masę mało przyjemnych zarówno dla człowieka i zwierząt chorób, między innymi zapalenie opon mózgowych i boleriozę u ludzi oraz bardzo groźną dla psów babeszjozę.

Babeszjoza jest wywoływana przez pierwotniaki Babesia canis, które namnażając się w czerwonych krwinkach prowadzą do ich rozerwania, a co za tym idzie, krew przestaje spełniać swoją funkcję. Choroba ta atakuje również wątrobę i nerki, powoduje zaburzenia układu krążenia. Głównymi objawami choroby są apatyczność, brak apetytu, podwyższona temperatura, wymioty i biegunka, krwiomocz, lub problemy z oddawaniem moczu (popuszczanie w domu u psów którym się to nie zdarzało, albo oddawanie dużych ilości moczu), niewydolność oddechowa, zaburzenia układu nerwowego, krwionośnego, bladość (lub zażółcenie) śluzówek (dziąsła, spojówki- czasem łatwiej sprawdzić spojówkę niż dziąsło bo niektóre psy mają dziąsła brązowe/czarne). Należy jednak pamiętać, że te objawy nie zawsze występują naraz, czasem występuje tylko jeden, dwa, lub pies wydaje się całkowicie zdrowy.


zdjęcie z internetu

Dlaczego o tym piszę? Ponieważ bardzo dużo ludzi podchodzi do tego problemu lekkomyślnie, żyjąc w przeświadczeniu, że na trawniku pod blokiem nasz niuniuś nie złapie kleszcza. Otóż nic bardziej mylnego, kleszcze, zwłaszcza w takie lato jak tegoroczne można znaleźć wszędzie.
Przekonaliśmy się o tym na własnej skórze. Wszystko zaczęło się troszkę ponad dwa tygodnie temu, kiedy zachęceni piękną pogodą poszliśmy na spacer, a po powrocie znalazłam u Otiego wbitego kleszcza. Jak się później okazało to był dopiero początek. Jeszcze tego samego dnia kupiłam psom obroże Sabunol przeciw kleszczom i komarom. Gdy w przeciągu kolejnych kilku dni znajdowałam kolejne kleszcze, nie tylko martwe, ale również mające się świetnie, zasuwające po podłodze, łóżku, po mnie i psach postanowiłam, że do obroży dodatkowo zakrople oba zwierzaki. Miałam nadzieję, że dzięki temu uda mi się pozbyć tych uciążliwych towarzyszy. Niestety, wcale nie było lepiej. Od momentu znalezienia pierwszego delikwenta do dzisiaj znalazłam już w sumie koło 30. Większość martwą w sierści (to dobry znak, znaczy, że środek działa) inne ledwo żywe, ale też 7 wbitych w Otiego i 1 wbity w Zjawę, 2 chodzące po mnie i 1 po moim narzeczonym. Muszę zaznaczyć, że w zeszłym sezonie wystarczyły nam obroże z Sabunolu i nie przynieśliśmy do domu ani jednego!
Chcę wszystkich bardzo uczulić, żeby nie bagatelizować sprawy kleszczy, kilka razy już usłyszałam, że łażę tam gdzie nie powinnam albo, że jestem przewrażliwiona a moje psy mało odporne, nie! Nic bardziej mylnego, najwięcej kleszczy przynosimy z własnego ogródka w którym mamy tylko 2 iglaczki i ledwo wyrośniętą niziutką trawkę! Jak już napisałam wcześniej babeszjoza jest chorobą bardzo groźną i często śmiertelną, tak śmiertelną, a objawy często łatwo przeoczyć. Nie każdy pies da po sobie pozna, że jest chory. Prostym przykładem będą tu moje oba futra, które pomimo zabezpieczeń są w tej chwili leczone na babeszję, Zjawa zachorowała 3 dni temu, zrobiła się apatyczna, nie cieszyła się, posiusiała kilka razy w domu co nigdy jej się do tej pory nie zdarzyło, od razu wiedzieliśmy, że coś się z nią dzieje. A Oti? Tosiek zachorował nie wiadomo kiedy, dzisiaj dał nam pierwszy objaw, który bardzo łatwo mogliśmy przegapić, mianowicie krwiomocz. Gdybym poszła z nim na wieczorny spacer gdzieś dalej i puściła ze smyczy, prawdopodobnie do jutra nie wiedziałabym, że choruje. Możliwe, że jutro byłoby już za późno, ponieważ ta choroba często ma bardzo gwałtowny przebieg. W gabinecie u weterynarza do którego dojechałam dzisiaj po 21 okazało się, że Oti ma 41* gorączki. Pies nie dawał tego po sobie poznać, jeszcze chwilę przed wyjściem zapraszał Zjawę do zabawy!

Jeśli jeszcze Was nie przekonałam. Wspomnę teraz kilka słów o leczeniu. Nie jest może ono dla nas, ludzi wybitnie uciążliwe. W naszym przypadku polegało na podaniu 3 zastrzyków, obeszło się bez kroplówek. O czym jednak warto powiedzieć to to, co podaje się psu i jak to działa. Zarówno Zjawa jak i Oti dostali w zastrzykach środek przeciwzapalny (przeciw alergiczny, przeciwwstrząsowy), oraz atropinę która miała przygotować organizm na podanie ostatniego zastrzyku, czyli głównego środka – imizolu. Zastrzyk ostatniego preparatu jest dla psa bardzo nie przyjemny i bolesny. Ciężko było mi obserwować reakcję moich psów, Zjawa przyjęła go dzielnie, tylko się skuliła, trochę się potrzęsła, jednak Oti wył i skomlał, po czym zwinął się w kulkę i cały się trząsł. Owszem, środek ten stosuję się również profilaktycznie jako zabezpiecznie przed babeszjozą psów zdrowych, jednak ja osobiście po tym co zobaczyłam, nigdy nie chciałabym narażać mojego zwierzęcia na to by przeżywało to ponownie.

Dlatego proszę, jeśli macie na uwadze dobro waszych zwierzaków oglądajcie je dokładnie po każdym spacerze, a jeśli znajdziecie u nich kleszcza bacznie obserwujcie, nie dajcie rozwinąć się bebeszjozie. Ale przede wszystkim zabezpieczcie je, może nie traficie na takie wredne kleszcze jak my, może uda się uchronić wasze cztery łapy przed tą parszywą chorobą, która w mgnieniu oka może zabrać Wam przyjaciela. Nie dajcie się omamić opowieściami, że pies Iksińskiego miał tyle i tyle kleszczy w życiu i nic mu nie jest, albo, że nigdy nie był zabezpieczony i nie złapał żadnego, po prostu mieli szczęście!


wtorek, 23 kwietnia 2013

Tosiek kontra Bies, czyli Młody po raz pierwszy od 100 lat widzi drugiego wilczaka.


 

O kontaktach Otiego z innymi psami nie mogę napisać zbyt dużo ponadto co na blogu już się pojawiało. Jako szczeniak uwielbiał wszystkie psy, chociaż niekoniecznie wszystkie psy kochały jego. Jako podrostek uznał, że ujadający pies to wróg publiczny numer jeden z kwalifikacją do eksterminacji. 

Nie umiem również do końca przewidzieć, z którym psem dogada się bez problemu, a którego będzie chciał rozerwać na strzępy. Prostym przykładem będzie tu suka sąsiadów. Mają oni dorosłą, zrównoważoną sunie husky, której Oti nienawidzi do granic możliwości i najchętniej zjadłby ją na śniadanie. Co śmieszniejsze, nie dość, że wychowuje się pod jednym dachem ze Zjawą, która jest miksem husky, to kilka domów dalej ma zaprzyjaźnionego samca tej rasy.




Kiedy w końcu udało mi się umówić na spacer z jednym z warszawskich wilczaków i jego właścicielką, czyli super duetem jaki tworzą Ania z Biesem byłam trochę zaniepokojona. Bies jest tak jak Tosiek pełno-jajecznym samcem wilczaka czechosłowackiego. Obawiałam się, że dojdzie między nimi do spięć. Wyobraźcie sobie moje zaskoczenie, kiedy Oti zapałał ogromną miłością do swojego starszego kolegi.






Z początku obaj panowie biegali w kagańcach, jednak szybko okazało się, że są one zupełnie zbędne i mogłyśmy je zdjąć. 

























Spacer zaliczam do bardzo udanych, mam nadzieję, że w końcu uda mi się spotkać z szerszym gronem warszawskich wilczaków i wilczakowców. Niestety jak na razie nie jestem się w stanie z nimi zgrać odpowiednio.



poniedziałek, 22 kwietnia 2013

O dojrzewaniu i wilczej głuchocie

 

Kiedy Oti zaczął dojrzewać magicznym sposobem stracił słuch. Przy czym należy zaznaczyć, że byla to bardzo wybiorcza strata słuchu. Oti zupełnie, ale to w najmniejszym stopniu nie słyszał wydawanych komend, jednak wystarczyło wyszeptać zwrot „chodź, masz” i nagle okazywało się, że Młody jednak słyszy, albo przynajmniej doskonale czyta z ruchu warg. 

 

Nie muszę chyba mówić, że na jakiś czas spacery stały się nie lada udręką gdyż Oti po prostu robił co mu się podobało. A w tym czasie zaczęły się mu podobać rzeczy, które bardzo nie podobały się mi. Abstrahując od zjadania śmieci, zdarzało mu się zwiewać, startować do psów (zwłaszcza tych ujadających zza płotu), a przede wszystkim totalnie olewać to, w którą stronę ja chcę iść. Tak oto Młody popadł w niewolę na ładnych parę miesięcy.
Nie zrezygnowaliśmy całkiem ze spacerów bez smyczy. Po prostu zabierałam na nie zawsze najpyszniejsze jedzonko, ale stanowczo częściej niż wcześniej używaliśmy linki i ćwiczyliśmy przywołanie. Kilka razy zrobiłam mu też psikusa i kiedy moje wołanie, skakanie, machanie jedzeniem nie przynosiło skutku chowałam się i czekałam. Oti na tyle bał się tego, że zostanie sam i mnie zgubi, że zazwyczaj kiedy się zorientował, że nie ma mnie w polu widzenia od razu odzyskiwał słuch, węch i co jeszcze tylko było trzeba żeby mnie zlokalizować.
Trochę czasu zajęło nam zanim Tosiek stwierdził, że jednak warto słyszeć co do niego mówię, ale się udało i z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że pod tym względem teraz na spacerach jestem z niego naprawdę dumna. 

Gorzej ma się sprawa z innymi psami. Nienawiść do „zapłotowych ujadaczy” zaczęła się jak Oti był jeszcze mały - wetknął nos przez ogrodzenie i został dotkliwie udziabany przez ratlerka, od tamtej pory nie lubi jak coś na niego ujada zza płotu.


Sprawa pogłębiła się w momencie dojrzewania i „problemów” ze słuchem. Oti poczuł w tym czasie wzmożoną żądzę mordu, a że nie interesowało go wtedy co ja o tym sądzę po prostu puszył się i darł papę jak głupi. Problem ten w pewnym stopniu doskwiera nam do dzisiaj, staramy się nad nim pracować, ale zdaję sobie sprawę z możliwości, że nigdy nie uda nam się tego zwalczyć całkowicie. Jednak jakby nie patrzeć Oti to pełno-jajeczny chłop i w dodatku stuprocentowy wilczak. Pocieszającym jest jednak fakt, że teraz udaje mi się go przynajmniej bez większych kłopotów od tych awantur odwołać.

niedziela, 21 kwietnia 2013

Tośko-Zjawy i Zjawo-Tośki

 

Założenie tego bloga było takie, że w miarę chronologicznie będę przedstawiać Wam jak nam się żyje z wilczakiem i hasiorem pod jednym dachem.


Myślę, że w miarę dobrze udało mi się nakreślić sytuację z Otim, o Zjawie pisałam mało, bo tak naprawdę ona jest względnie bezproblemowa. Ma swoje różne odpały i widzimisie, ale to nie jest zazwyczaj nic nadzwyczajnego. Odkąd pojawił się u nas Oti, Zjawutek trochę zgłupiał i zdziecinniał (nie żeby wcześniej była jakoś wybitnie ustatkowana i dorosła). Zrzuciłam to na to, że praktycznie całe swoje dzieciństwo spędziła w schronisku, po prostu pozwalałam jej być dzieckiem na nowo i wszystkiego uczyłam po mału i można powiedzieć od początku (chociaż większość po prostu trzeba jej było tylko przypomnieć). 



Jedyna rzecz, która jej z tego zgłupienia została to przywołanie w otwartym terenie, tak jak wcześniej praktycznie bezstresowo mogłam ją spuścić na polu ze smyczy, tak teraz unikam tego jak ognia. Zjawuś puszczona luzem w ogrodzie pięknie zna komendę i reaguje, okrąża i siada, bez żadnego zawahania, tak samo ma się sprawa poza ogrodem na 20 metrowej lince. Jednak puszczona całkiem luzem, po prostu przestaje reagować i wpada w taką głupawkę, że nic do niej nie dociera. Dlatego Zjaw chodzi tylko na lince, ponieważ jest za dużo niebezpieczeństw dookoła, które mogły by jej się przytrafić, a to jest ostatnia rzecz jakiej byśmy dla niej chcieli. Pomijając to Zjawa może być żywym przykładem psa anioła. Nigdy nie kradnie jedzenia, smakołyki przyjmuje delikatnie, na smyczy już od dawna nie ciągnie, jest delikatna i uwielbia się przytulać, nie niszczy gdy wychodzimy z domu.
 


Często słyszę pytanie jak dogadują się nasze psy w domu. Otóż dogadują się bardzo dobrze. Bardzo przeżywają nawet chwilowe rozłąki, kiedy biorę na spacer tylko jedno z nich, a drugie musi zostać w domu. W ciągu dnia jak nic ciekawego się nie dzieje, spią obok siebie. Uwielbiają się bawić i to dzięki Tośkowi Zjawa nauczyła się używać zabawek. Z początku były różne problemy, jak to szczeniak kontra pies który już w domu był, ale to nigdy nie było nic strasznego, bo Zjawa od początku Tośkowi bardzo pobłażała. Pozwalała mu na wchodzenie sobie na głowe, bieganie po niej, ciągnięcie za łapy, uczy, ogon, na wyjadanie z miski (tu interweniowaliśmy zawsze my) i praktycznie nigdy nawet na niego nie burknęła. Zmieniło się to dopiero niedawno, chyba uznała, że już jest na tyle duży, że czas aby uważał na to co robi, chociaż między nami, dalej pozwala mu na za dużo. 



 
Przyznam się, że średnio pamiętam jakieś ciekawe wydarzenia w okresie od sierpnia do grudnia, przede wszystkim dlatego, że działo się wtedy w moim życiu dużo innych niekoniecznie związanych z psami, a bardzo ważnych dla mnie rzeczy. Dlatego pomału zacznę Wam opisywać to co dzieje się u nas w miarę na bieżąco. Jak mi się przypomni to będę uzupełniać wpisy o szczenięctwie Tośka, na pewno napiszę jeszcze o wilczakowym słuchu wybiórczym, czyli 'do mnie' mów ile chcesz, ale 'choć masz' wystarczy, że wyszepczesz... O dorastaniu Młodego i co tam tylko sobie przypomnę. Myślę, że prędko nie zabraknie przygód do opisywania, bo ostatnio jest u nas dość zabawnie. Niedługo rodzi się nam dziecko więc myślę, że dojdą również perypetie pso-dziecięce do opisywania. 

Tymczasem pozdrawiamy Was serdecznie: Marcin, Zjawa, Tosiek i ja.


czwartek, 11 kwietnia 2013

Raz na wozie raz pod wozem.



Od momentu przeprowadzki wszystko zaczęło się układać tak jak powinno. W końcu przestaliśmy się kłócić, bo jak łatwo sobie wyobrazić to ciągłe napięcie nie pomagało w normalnym funkcjonowaniu. Zaczęliśmy na powrót tworzyć fajną psio-ludzką rodzinę. Ubyło nam co prawda trochę bodźców do socjalizacji, a nie zawsze chciało nam się po pracy jeszcze jechać do Warszawy, ale w zamian za to przybyło nam fajnych miejsc do spacerów i szaleństw. Dodatkowo mieliśmy nasz własny, osobisty kawałek ogródka, w którym psy mogły się spokojnie wybiegać, czy po prostu pobyć na dworze. 







Młody rósł, z początku jak to wilczaki mają w zwyczaju bardziej przypominał kojoto-szczura niż psa, a co dopiero wilka. Jak pewnie dużo osób zauważyło, większość szczeniaków przechodzi etap 'brzydkiego kaczątka', a Oti... Oti wyglądał jak totalny wypłosz... Wielkie jak radary uszy, koślawe łapki i chude ciałko z odstającymi kośćmi. Śmiać nam się chciało jak na niego patrzyliśmy, zresztą nie tylko nam. Większość naszych znajomych nie była w stanie zrozumieć jak można kupić taką małą paskudę, jeszcze w dodatku z rodowodem?! 




Jednak dla mnie zawsze razem ze Zjawą byli najpiękniejszymi psami na świecie. Przełom w wyglądzie Otiego nastąpił koło 7-8 miesiąca. Ewidentnie wtedy wydoroślał i zaczął przypominać wilczaka. Dalej jednak zostały mu wielkie, okrągłe szczeniaczkowe oczka i zachowanie dzieciaka, które ma do dzisiaj. 


Jak nie trudno się domyślić zmiany nie zachodziły tylko w wyglądzie Młodego. Lato przyniosło też bardzo dużo zmian w jego charakterze, chociaż niekoniecznie były to zmiany na dobre. Malutki szczeniaczek zaczął pokazywać już nie tylko różki ale całkiem pokaźne rogi, jak na wilczaka przystało. Oti zaczął testować nas, naszą wytrzymałość i granice, czy aby na pewno nie da się ich przesunąć, a może nawet ustalić od nowa. Na spacerach zaczął głuchnąć, a w domu... W domu wykorzystywał każdą sposobność aby capnąć coś do jedzenia.
Oj tak, Oti był wiecznie głodny i nie ważne ile już zjadł, ciągle było mu mało!
Chyba na zawsze zapamiętam minę Marcina, kiedy Młody buchnął mu nad ramieniem kanapkę.
Siedzieliśmy obok siebie przy stole aż nagle znikąd, nad Marcina ramieniem pojawiła się szaro-ruda plama, a ułamek sekundy później talerz był pusty, a zza pleców dobiegało mlaskanie pełne satysfakcji... Dzisiaj na szczęście, mogę ze spokojnym sumieniem powiedzieć, że Młody już tego nie robi. Dużo czasu zajęło odzwyczajenie go od tego, ale dzisiaj kiedy my jemy, Młody już nie drepcze nerwowo wokoło talerza, tylko grzecznie czeka w klatce.


wtorek, 26 marca 2013

Wołam Cię, wróć do mnie...



Opowiadając Wam naszą historię życia z psiakami nieuchronnie zbliżam się do najmniej przyjemnych wydarzeń ubiegłego roku. Jak pewnie niektórzy wiedzą, wilczaki cierpią na ogromny lęk separacyjny. Nie jest prawdą, powszechna opinia, że te psy jak husky nie przywiązują się do człowieka. Jest wręcz przeciwnie. Wilczaki sią psami bardzo przywiązanymi do swojego stada, każda nawet najmniejsza rozłąka wywołuje u nich ogromny ból i tęsknotę.


 Od kiedy Oti uznał nas za swoją rodzinę, towarzyszył mi wszędzie. Wstawałam z fotela, łóżka, od stołu, Młody wstawał razem ze mną i szedł tam gdzie ja. Jeżeli nie mógł iść ze mną, po prostu podnosił raban, a wiadomo, w wiele miejsc psa ze sobą zabrać nie można. Na nic zdawała się nasza praca nad zachowaniem Tośka i jego zostawaniem w klatce. Początkowo było to tylko cichutkie kwilenie, z czasem przeradzało się w wycie.

A jak wilk wyje, to wyje na całe gardło...

 

Jak wiadomo ludzie są różni i nigdy tak naprawdę nie wiemy na kogo trafimy, dlatego nie długo od zamieszkania Otiego u nas zaczęły się problemy z sąsiadami, dokładniej jedną sąsiadką. Chodziłam, rozmawiałam, tłumaczyłam, mówiłam, że to szczeniak, dziecko, że nie rozumie, że potrzebuje czasu. Wszystko na nic. Co dziwniejsze, kiedy pytałam innych sąsiadów, to nic nikt nie słyszał.. Słyszała tylko pani zza ściany, a słyszała różne rzeczy. Raz oskarżyła nas o to, że mamy w domu stado psów, innym razem, że psy się zagryzają, jeszcze innym że wygryzają ściany kiedy nas nie ma, że zwierzęta są głodzone, bite, itd., itd. Wraz z upływem czasu Pani przeszkadzało każde nasze wyjście z domu, nie tylko te do pracy, ale nawet te 5 minutowe do sklepu. Większość kończyła się wezwaniem policji przez sąsiadkę lub telefonem do osoby wynajmującej nam mieszkanie. W pewnym momencie zostaliśmy tak osaczeni przez tą kobietę, że na każde nasze wyjście z domu przyjeżdżała do nas siostra mojego narzeczonego, zaopiekować się psami!

 Mieliśmy więc niańkę do psa, byleby tylko była w domu cisza!

 

Jak możecie sobie wyobrazić długo tak nie wytrzymaliśmy. Już po miesiącu wiecznych awantur byliśmy psychicznymi wrakami, nie mieliśmy siły ani do walki z sąsiadką, ani do prób nauczenia Tośka zostawania w ciszy...
I z pomocą znów przyszedł maj, to chyba będzie miesiąc zmian na lepsze w naszym życiu.
Przeprowadziliśmy się, wyprowadziliśmy się z Pruszkowa, zamieszkaliśmy bliżej Warszawy, w domku jednorodzinnym. Mamy teraz własny kawałek ogródka, nie mamy upierdliwych sąsiadów. Odżyliśmy. Odżyły też psy, bo możecie mi wierzyć lub nie ale nie minęły dwa miesiące mieszkania tu, jak Oti uspokoił się i przestał się awanturować o zostawanie samemu.








Przy okazji tej historii, nie mogę się powstrzymać od napisania czegoś. Wielu ludzi widząc Otiego na facebooku, czy na photoblogu pyta mnie skąd i za ile kupić szczeniaka, bo ma takie słodkie oczka, bo jest taki rozkoszny, wilczo wygląda, itp. Zawsze wtedy odpowiadam, że koszt szczeniaka, to możliwy najmniejszy koszt jaki poniesiemy przyjmując pod dach wilczaka (ale myślę, że to ma odniesienie do innych psów również). Spotykam się wtedy zazwyczaj z oburzeniem, czasem agresją i pytaniami "ale niby jakim cudem?".  Otóż moi drodzy właśnie tak, pies to żywe zwierze, stworzenie, któremu nie wszystko da się łatwo i szybko wytłumaczyć, nauczyć, oduczyć. Mówimy tu o sprowadzeniu pod dach przyjaciela, nowego członka rodziny, więc pytanie nie brzmi "ile kosztuje szczeniak" tylko do jakich kosztów i wyrzeczeń jesteście w stanie się posunąć, co jesteście w stanie poświęcić, jeżeli pojawią się problemy, a przy wilczaku pojawią się na pewno. To tylko kwestia czasu.