Pierwszy raz u Anki i, Krzyśka
zawitaliśmy na początku stycznia, pojechaliśmy poznać
naszego kawalera, Strzygę oraz resztę stada. Podróż do
Ciechanowa trwa około 2h pociągiem z Warszawy,więc mogliśmy
zobaczyć co czeka nas jak już będziemy wieźli malucha do domu.
To co mi się bardzo
podobało to to, że zostaliśmy przez Krzyśka (jechał z nami
pociągiem) powitani i potraktowani jakbyśmy się znali od zarania
dziejów, a widzieliśmy się pierwszy raz. Taka właśnie
atmosfera towarzyszyła całemu naszemu pobytowi u Gorthanów i
to było na prawde bardzo, bardzo miłe, nie czuliśmy się obcy,
czuliśmy się jak członkowie rodziny.
Wysmyraliśmy wszystkie
szczeniaczki, oczywiście na pierwszym planie był nasz malutki Oti.
Potem poszliśmy na spacer z
częścią dorosłego stada. Było cholernie zimno i miałam śnieg w
butach a palce przymarzały mi do aparatu... Ale to co najbardziej
pamiętam ze spaceru, to widok biegających po polach wilczaków
był wprost cudowny.
Druga nasza wizyta w hodowli
miała miejse w lutym, kiedy to szczeniaki rozjeżdżały się do
domów. Znowu powitano nas jak starych dobrych znajomych, czas
spędziliśmy bardzo miło.
Do domu wracaliśmy późnym
wieczorem, a na pociąg odwiozła nas Ania, na moim ramieniu maleńki
Oti wył najgłośniej jak potrafił. Tęsknił przeokropnie...
Oczywiście nie bylibyśmy
sobą gdyby powrót obył się bez drobnych wpadek. Pomyliliśmy
perony i do naszego pociągu
dobiegliśmy cudem, w ostatniej chwili. Zziajani, ale szczęśliwi,
ze zrozpaczonym wilczakiem na rękach zajęliśmy miejsca. W
porównaniu do podróży na pociąg, sam przejazd do
Warszawy minął nam spokojnie.Po koncercie danym w cześniej, Tosiek
uspokoił się i nie minęło pół godziny jak zasnął.
Do domu dojechaliśmy koło
12 w nocy i prawie od razu zasnęliśmy jak dzieciaki.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz